piątek, 4 grudnia 2009

Recenzja: Dark Age - Acedia


Na Dark Age natknąłem się niedawno zupełnie przypadkiem. Tak to już bywa, że nawet jeśli wydaje ci się, że znasz już wszystko i szukałeś wszędzie, znienacka zostajesz sprowadzony na ziemię. To jest właśnie w muzyce najpiękniejsze - nigdy nie wiesz, ile jeszcze jest do odkrycia.

W tym przypadku spodziewałem się, że to jakiś nowy zespół, a sam album uraczy mnie masą czystych wokali, jakże dziś popularnych w tym nurcie (co akurat mnie nieco irytuje). Miałem rację, ale tylko połowicznie - zespół został założony 15 lat temu. No cóż, to wbrew pozorom też niczego dobrego nie wróżyło, bo skoro tyle lat grają a o nich nie słyszałem... Znaczy, że jestem nieźle zacofany.

Przyznam od razu, że album ten jest cholernie trudny do odbioru dla "oldskulowego" słuchacza melodycznego metalu śmierci. Rzekłbym nawet, że ktoś, kto zatrzymał się na etapie At The Gates, nie ma tu czego szukać. Na Acedii pełno jest muzycznej różnorodności, włącznie ze sporą ilością czystych wokali. I właśnie ta mieszanina stylów i niepopadanie w schematy jest najmocniejszą stroną tego albumu. Powiem więcej - przy słuchaniu całego albumu ani przez moment się nie nudziłem. W pewnym momencie jednak artyści odrobinę przesadzili i to minimalnie odbije się na mojej ocenie.

Muzycznie Dark Age wybija się zdecydowanie powyżej przeciętnej. Riffy są urozmaicone, ciężko tutaj doświadczyć uczucia, że ktoś coś powiela. Chwytne melodie zmieniają się bardzo często i to w obrębie jednego utworu. Gitarzyści nie ograniczają się także w ilości solówek, co ostatnimi czasy w tym gatunku muzycznym jest dosyć powszechne. Nie chodzi jednak o ilość, ale o jakość. I ta również jest na najwyższym poziomie! Do niektórych fragmentów piosenek wracam na okrągło, czując to miłe mrowienie w brzuchu i ciarki na plecach. Czy trzeba mówić coś więcej?

Wokale, tak samo jak podkład muzyczny, zmieniają się często. Doświadczyć można tu różnych rodzajów growlu o zmiennej tonacji, czystego głosu, krzyków, szeptów czy nawet wstawki power metalowej. I tu właśnie dochodzę do momentu, w którym mówię: pas. Power metal zdecydowanie mnie nie kręci i to był dla mnie cios poniżej pasa. To pozostałość po starych czasach Dark Age i na szczęście sam utwór określony jest jako bonus, więc teoretycznie nie powinienem się czepiać, ale... jakoś mnie to tknęło, stąd właśnie minus przy ocenie.

Skoro już przy minusach jesteśmy, czas trochę ponarzekać. Pomimo całej tej perwersyjnej rozrzutności w brzmieniu, brak mi tutaj dłuższych momentów absolutnej brutalności, płynącej prosto z najczarniejszych zakątków przegniłych szatańskich płuc ciemności. Nie da się ukryć, że Acedia brzmi nieco lżej niż jej koleżanki z tego zakątka twórczości. Czułem, że muzycy momentami próbują mnie udobruchać, ugłaskać, przytulić... Może to i melodic, ale wciąż jednak death metal i właśnie tego death-elementu chciałbym więcej.

Podsumowując - jestem bardzo mile zaskoczony tym albumem. Być może jest to dla mnie największa niespodzianka tego roku, muszę się poważnie zastanowić. Całość przypomina mi nieco ostatnie osiągnięcia In Flames, z tą różnicą, że brzmi... lepiej. Dark Age nie próbuje udawać tego czym nie jest i w przeciwieństwie do Szwedów, w tego rodzaju muzyce wypada wiarygodniej. Może te dwa zespoły idą w przeciwnych kierunkach? Może Dark Age za parę albumów zagra czysty death, a In Flames przejdzie na power/heavy metal? Nieważne. Ważne, że Acedia daje radę.

Moja ocena: -8/10

Spis utworów:

1. Kingdom Nevercome
2. Devote Yourself to Nothing
3. Neon Gardens
4. Snake of June
5. Zeitgeist (Ghost in a Machine)
6. 10 Steps to Nausea
7. Halo Meridian
8. Underneath These Burdens
9. All the Unfullfilled
10. Babylon Riots
11. Myself Heretic
12. Vampyrez (Bonus)

A tutaj coś na dowód tej różnorodności brzmień. Dark Age - Snake of June:




środa, 1 lipca 2009

Dualizm Istnienia


Każdy kij ma dwa końce... Wszystko ma swoje plusy i minusy... Każdy człowiek ma dwa oblicza...
Jakie? Jedno dla otoczenia, przyziemne, materialne, znormalizowane przez ludzi dookoła.
Drugie, to bardziej mistyczne, skierowane do wewnątrz, dla siebie, skrywające odzwierciedlenie ciemniejszej strony duszy, fascynacji tym, co będzie po tym życiu, tym, co dla jednych jest sacrum, a dla drugich profanum.

Czemu taki tytuł bloga? In The Groves Of Death, to tytuł utworu fińskiego zespołu metalowego - Insomnium. Utworu, który na przestrzeni ostatnich lat wdarł się w moje serce najgłębiej.

Czemu taki tytuł wpisu? Gdyż ludzkość rozdarta została pomiędzy dobrem i złem przez istniejące religie i wierzenia. Czy można z góry zakładać, że coś jest dobre, a coś złe? To co dla jednych jest dobrem, dla innych może być złem. To co dziś uważamy za dobre, jutro może być złe - i na odwrót. Ktoś powiedział kiedyś, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Może dlatego wszystkiemu przyglądam się zawsze z góry. A przynajmniej się staram.

Czemu taki obrazek powyżej? Bo symbol yin/yang zawiera w sobie wszystko, czego dotyczy ten wpis. Nie ma dobra bez zła - nie ma zła bez dobra. Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, ta symbioza dwóch pierwiastków utrzymuje równowagę w całym naszym życiu i bez niej bylibyśmy skazani albo na istny chaos, albo na całkowitą niewolę. Dzięki niej mamy wybór.
A tak zupełnie na marginesie, miło się złożyło, bo moim dalekowschodnim znakiem zodiaku jest właśnie tygrys.

Czemu nawiązanie do Księżyca w wierszu na samej górze? Mój nick na większości portali internetowych to Moonshield. Wiąże się to też z piosenką i jej tekstem, ale ma odbicie również w symbolice. Księżyc ma dwie strony. Jedną oświetloną, widoczną dla ludzi. Drugą spowitą mrokiem, którą zawsze chowa dla siebie.

O czym będę tutaj pisał? Zobaczymy. Na pewno duża część, w różnej formie, będzie poświęcona muzyce metalowej. Być może pojawi się od czasu do czasu jakiś wiersz, coś o alternatywnych poglądach religijnych, sprawach mniej oczywistych i być może dla wielu - kontrowersyjnych. Przyszłość jest zagadką, a czas ją rozwikła.


 

In the Groves of Death © 2008. Chaotic Soul :: Converted by Randomness