wtorek, 26 stycznia 2010

Rotting Christ - Noctis Era




Gnijący Chrystus powraca! Kto ma odwagę, niechaj stanie naprzeciwko i podejmie walkę, albo niechaj skona na wieki! Oto bowiem wirtuozi czarnej struny z Hellady rzucili na pożarcie pierwszy ochłap soczystego mięsa, pochodzący z nowej płyty. Pierwszy czarny cud, który podsyca głód oczekiwania i podnosi wysoko poprzeczkę, rozpala zmysły i zapowiada zmiany w samej stylistyce utworów. Kurwa!

Ok, przechodząc do meritum: Noctis Era prezentuje się znakomicie! Przyznam, że już mnie tak mocno żaden utwór nie chwycił. To, co się tutaj wyprawia, woła o pomstę do piekła. Nie bez powodu nawiązałem na początku do walki. Noctis Era przypomina mi dosłownie marsz bitewny, piorunująco mocny, rytmiczny i niosący tyle energii, że gdyby rzecz działa się 2000 lat temu, Jezus zszedłby z krzyża i niczym w Sadze o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary, wykosiłby wszystkich swoich przeciwników!

Brzmienie poszczególnych instrumentów jest wręcz krystalicznie czyste. Przenikają się i perfekcyjnie ze sobą współgrają. Armia Czterech, pod wodzą Sakisa Tolisa dosłownie płynie na pędzącej, niepowstrzymanej fali. Między wersami pojawiają się okrzyki, które dodatkowo dodają animuszu do i tak już piekielnie rozgrzanej machiny. Jakby tego było mało, w połowie pojawia się niesamowicie chwytliwe solo, które w swej prostocie wręcz urzeka. Po nim następuje kumulacja okrzyków, która na koncercie przemieni się zapewne w bitwę między sceną a publicznością. Oby!

Gdy słucha się tego wszystkiego, ma się wrażenie, że piosenka została właśnie skomponowana specjalnie pod kątem koncertów. W sumie musi tak być, skoro wypłynęła jako pierwsza właśnie na koncercie w Izraelu (teraz już wiem, dlaczego krajanie Jezusa nazywają się Narodem Wybranym).

Dobra, panie Sakis, ja to kupuję. I czekam na koncercik, kiedy przyjedziesz z resztą ekipy podbić mój kraj. Oficjalnie pozwalam wam mnie zniszczyć i powalić na deski. A, no właśnie, najpierw zobaczymy, jaki będzie cały album. Co nie zmieni faktu, że w pierwszej rundzie mnie wypunktowaliście.

Dziękuję, dobranoc.



poniedziałek, 25 stycznia 2010

Recenzja: In Mourning - Monolith


I tak oto nadszedł pierwszy hit nowego roku, który dane mi jest recenzować. Debiutancki album In Mourning premierę miał dwa lata temu i z miejsca obsypany został całą masą bardzo pozytywnych komentarzy. Szwecja wydała bowiem na świat kolejną muzyczną perełkę. Perełka ta odbiega jednak brzmieniem od innych popularnych formacji z tego kraju. Jeśli bowiem ktoś spodziewał się wpasowania w model gothenburskiej sceny deathmetalowej, odrobinkę się zawiedzie. I kij z nim.

In Mourning jest czymś więcej, niż przedstawicielem melodycznego grania. Na Monolith znaleźć można elementy progresywne, są wstawki prawie black metalowe, a gdzieniegdzie przygniata nas klimat doom metalowy. Właściwie, to nie gdzieniegdzie, a prawie wszędzie. Pewne fragmenty przypominały mi bardzo amerykański DÅÅTH, a momentami czułem się, jakbym słuchał Draconian. Taką różnorodność zaliczyć trzeba oczywiście na plus.

Utworów na płycie jest osiem, czyli tyle samo, co na poprzedniej. Są jednak dłuższe, przez co otrzymujemy aż o 10 min więcej muzyki niż wcześniej. Wspomnieć jednak należy, że to głównie zasługa ostatniej piosenki, która trwa aż 13 minut! Nie są to w każdym bądź razie minuty wepchane na siłę. In Mourning słucha się przyjemnie, choć nie jest to muzyka na każdy nastrój. Jak sama nazwa zespołu wskazuje (mourning - z ang. żałoba), emocje, jakie wydobywają się obficie z wokalisty, są z gatunku tych śmiertelnie przygnębiających. Co się zresztą tyczy samych wokali, stoją na bardzo przyzwoitym poziomie. Tobias Netzell potrafi tak zaryczeć, jak i polatać nieco na czystym brzmieniu, a barwa jego głosu w żadnym momencie nie drażni mojego ucha. Przynajmniej nie na tyle, żebym miał z tego powodu zainwestować w tasak.

Wychodzi na to, że jest szorstko i ponuro, dlaczego więc nie przypisać całego tego Monolitu pod doom metal? Z prostej przyczyny - pośród całej tej otoczki przygnębienia, znalazło się tutaj wystarczająco miejsca do perfekcyjnego skopania żelaznych tyłków! Szwedzi wiedzą, jak rzeźbić dźwięki za pomocą gitary. Perkusja też daje radę, ale tak czy siak jest to melodeath i to na strunach spoczywa tutaj prawie cały ciężar grania.
Jest mocno, zróżnicowanie, melodycznie, chwytliwie, a momentami nawet niemal odkrywczo. Niemal, bo gdyby In Mourning tryskał oryginalnością zupełną, to i można byłoby to wyczuć po mojej euforii od pierwszej linijki tej recenzji, a tak chyba nie jest?

Wspomniałem, że In Mourning to taka szwedzka perełka. Najlepiej pasowałoby do niego jednak wyświechtane powiedzenie o nieoszlifowanym diamencie. Jako że określenie takie pojawia się w kulturze nad wyraz często, napiszę, że In Mourning ociera się o zajebistość. Na swój parszywie skostniały, żałobny, przygnębiający sposób, rzecz jasna.

Monolith to dobra, solidna płyta, którą polecam każdemu fanowi cięższych brzmień. I niech mnie dunder świśnie, jeśli ten zespół nie jest dziwny.

Moja ocena: 7/10

Spis utworów:

1. For You To Know
2. Debris
3. The Poet And The Painter Of Souls
4. The Smoke
5. A Shade Of Plague
6. With You Came Silence
7. Pale Eye Revelation
8. The Final Solution (Entering The Black Lodge)





piątek, 22 stycznia 2010

Na rozdrożu


...wysiedli czym prędzej z pociągu, czując już na plecach oddech pościgu. On trzymał ją za rękę, ona spojrzała mu w oczy. Obydwoje czuli, że to spojrzenie będzie ostatnim, jakie między nimi zapłonie. Bez słowa ruszyli w stronę wiaduktu, rozciągającego się nad peronami, szybko, po schodach w górę, gdzie czekała już ostateczna rozłąka.
- Musimy się rozdzielić, to jedyny sposób - rzekła do niego, dobiegając na sam szczyt.
- Wiem...
Nie zdążył dokończyć zdania. Nie miał nawet czasu w jakikolwiek sposób się pożegnać. Jej dłoń wyślizgnęła mu się z ręki. Nie mówiąc już ani słowa, skręciła w lewo i pobiegła przed siebie ile sił w nogach. Pościg był już na schodach, tuż za nim, nie dając chwili do namysłu. Ruszył w przeciwnym kierunku do niej, mając cichą nadzieję, że to na nim skupi się cała wataha rozsierdzonych...
Zbiegając ze schodów, widział przez ramię, że nikt go już nie ściga. Chcieli tylko jej. Przystanął w miejscu, próbując złapać oddech. Zatrzymała go łza, która właśnie spływała po jego policzku. Nie tak wyobrażał sobie koniec. Sparaliżowany bezradnością, myślał o wszystkich wydarzeniach z ostatnich kilku dni. Wydarzeniach, które ściśle skupiały się na niej. Wiedział, że nie zobaczy jej już nigdy więcej...

Sen był długi, ale zapamiętałem tylko samo zakończenie.
 

In the Groves of Death © 2008. Chaotic Soul :: Converted by Randomness