poniedziałek, 1 lutego 2010

Recenzja: Arckanum - ÞÞÞÞÞÞÞÞÞÞÞ

 


Swego czasu w TVN nadawany był teleturniej o nazwie "Chwila Prawdy". Uczestnicy mieli tydzień na nauczenie się jakiejś niespotykanej rzeczy i jeśli po tym czasie udało im się to zaprezentować, dostawali samochód. Tydzień - to wystarczająca ilość czasu, aby nauczyć się kilku riffów gitarowych, zedrzeć sobie głos, pomalować się na czarno, przywdziać ćwieki i zrobić groźną minę, myśląc o założeniu zajebiście "kvltowego", "trve" black metalowego zespołu. Nie liczy się poziom artystyczny - on jest zawsze usprawiedliwiany dzikością, geniuszem tkwiącym w prostocie i prawdziwością przekazu. Ważne, że "black metal ist krieg!" Poznałem wiele takich zespołów...
Arckanum do nich nie należy.

Jest tutaj wszystko, czego oczekuję od czarnego metalu. Jest wspomniana dzikość, która objawia się szybkimi, chwytliwymi riffami, zróżnicowanymi na tyle, że z przyjemnością czeka się na następne. Jest niesamowity klimat, zbudowany z dźwięków natury (wycie wilków, czyjeś skamlanie, odgłos szalejącego wiatru) który powoduje wręcz ciarki na plecach i wrażenie, że to wszystko dzieje się wszędzie dookoła.

Brzmienie samego growlu należy do mojego ulubionego rodzaju (jeśli chodzi o bm) - nie jest ani piskliwy, ani zbyt zduszony. Formą zbliżony bardziej do mowy niż śpiewu, sprawia wrażenie ciężkiego, ale jednocześnie dosyć miękkiego.

Aż dziw bierze, że to wszystko tworzy praktycznie jedna osoba - Shamaatae (Johan Lahger). To się rzadko zdarza i nie ma się temu co dziwić - trzeba mieć naprawdę nie lada doświadczenie i umiejętności, żeby w pojedynkę stworzyć coś takiego. Zastanawiam się, czy okładkę do albumu też robił sam. Aktualnie nie chce mi się tego sprawdzać i nie jest to takie ważne, ale przyznać muszę, że bardzo mi się podoba. Wszystko jest tutaj dopieszczone i zapięte na ostatni guzik.

No i właśnie, w sumie nie mam się nawet za bardzo do czego przyczepić. Chyba że do swojej haniebnej nieznajomości języka staroszwedzkiego. Nie mam bowiem pojęcia, o czym Arckanum w ogóle śpiewa. Pomijając to, że literę "Þ" czyta się jako "th" i używa się jej podobnie jak angielskiego "the", znalazłem jedynie informacje o tym, że zespół dryfuje w tematach chaosu, gnozy, ideologi satanistycznej i antykosmicznej (Dissection?), co akurat mi odpowiada. Album ten opowiada historię giganta Þjazi z mitologii nordyckiej. Niestety, tłumaczeń tekstów nie znalazłem, a słowniki znajdują jedynie niektóre wyrazy, więc na tę chwilę mogę jedynie snuć domysły.

Nie wiem, czy to skandynawski klimat tak udziela się tamtejszym zespołom, ale przyznać trzeba, że to absolutni mistrzowie ciężkiego grania. Wydany w 2009 roku ÞÞÞÞÞÞÞÞÞÞÞ to kawał naprawdę świetnego black metalu, plasujący się w moim prywatnym rankingu na samym szczycie tego gatunku. Oceny maksymalnej nie daję tylko z tego względu, że ciągle szukam czegoś lepszego i wiem, że na pewno gdzieś tam jest zespół, który rozłoży mnie na łopatki. Dziesiątka oznacza dla mnie arcydzieło i trzeba sobie na nią szczególnie zasłużyć. Tymczasem - bez zbędnego rozpisywanie się - na czarnym tronie zasiada bezapelacyjnie Arckanum.

Moja ocena: 9/10

Spis utworów:

1. Þórhati
2. Þann Svartís
3. Þyrpas Ulfar
4. Þursvitnir
5. Þyrstr
6. Þjóbaugvittr
7. Þjazagaldr
8. Þá Kómu Niflstormum
9. Þrúðkyn
10. Þríandi
11. Þyteitr




0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

In the Groves of Death © 2008. Chaotic Soul :: Converted by Randomness