Jeszcze nie zdążyły opaść emocje po przesłuchaniu promocyjnego kawałka z nowej płyty, a już rozbrzmiewa w mojej duszy w pełnej swej okazałości najnowsze dzieło szalonych obrazoburców ze skąpanych w promieniach słońca Aten. Przyznam, że czekałem na to z wypiekami na twarzy już od dłuższego czasu. Od razu nasuwa się pytanie: czy Rotting Christ - grająca legenda melodycznej czerni i jeden z moich ulubionych zespołów - zdołał stworzyć przez trzy lata album lepszy od poprzedniego?
Jeśli patrzeć na to pod kątem pewnych schematów, które ludzie bardzo lubią przypisywać niektórym zespołom, to nie, nie można mówić o AEALO, jako o płycie lepszej od poprzedniej. Schematem w tym przypadku byłoby bowiem oczekiwanie od Gnijącego Chrystusa większego nacisku na brutalność i nieokiełznaną technikę. Jeśli jednak ktoś liczył na więcej zabawy melodią, faktycznie może uznać płytę za pewien krok w przód w odniesieniu do całej twórczości. Specjalnie przesłuchałem jeszcze raz całą Theogonię, aby wychwycić te różnice i przyznam, że moje odczucia nie za bardzo pasują do dwóch powyższych przypadków. Owszem, pojawia się różnica na korzyść melodii, ale jest ona według mnie dosyć nieznaczna. Z pewnością inaczej odbieram cały koncept tej płyty. Jak już pisałem w opisie promującego kawałka - Noctis Era - całość bardzo przypomina jeden wielki marsz bitewny. Jest jednak najzwyczajniej w świecie inną płytą.
AEALO jest samonapędzającą się machiną, przy dźwiękach której ma się ochotę przywdziać zbroję, chwycić za dzidę i stanąć naprzeciwko wroga. Czuć tutaj jeszcze większe zaangażowanie w kulturę helleńską, objawiające się co jakiś czas wstawkami iście folklorystycznymi, które pełną garścią czerpią z dorobku antycznej Grecji. Ten wyraźnie obrany kierunek został zapoczątkowany już nieco wcześniej, przy okazji płyty Sanctus Diavolos. Czuć tam było pewną zmianę w stosunku do poprzednich. Jeszcze dalej Sakis Tolis i spółka poszli na Theogonii, gdzie charakterystycznymi melodiami raczyły nas chociażby tak wyraziste piosenki jak Nemecic czy Threnody. AEALO jest kolejnym krokiem w tym samym kierunku.
Już początek pierwszego i zarazem tytułowego utworu uderza żeńskim chórem, który tu i ówdzie towarzyszył będzie słuchaczowi przez całą płytę. To bardzo miły dla ucha dodatek, który dodaje całości nieco mistycyzmu i lekkości. Dodając do tego wyraźną i równą dynamikę bębnów mamy pierwszego przedstawiciela wojennych szantów, który jednocześnie może być wizytówką całej reszty. Właściwie większość, jeśli nie wszystkie utwory, utrzymane są w podobnej konwencji. Co ciekawe, pojawia się nawet przedziwny krótki kawałek - Nekron Lahes... - będący dosłownie lamentem kilku kobiet, nawiązujący do jakichś - jak mniemam - tradycyjnych greckich obrządków. Bardzo klimatyczny dodatek do i tak przesiąkniętego kulturą helleńską krążka.
Rotting Christ nie byłby też sobą, gdyby w jego utworach nie pojawiały się świeże, bardzo chwytliwe riffy. Brzmienie jednej gitary - i to zawsze przyprawia mnie o gęsią skórkę - jest tak charakterystyczny, że chyba nie da się tego pomylić z żadnym innym zespołem. O przyjemne ciarki na moich plecach w przypadku AEALO postarał się kawałek Demonon Vrosis, który zamieszczam w filmiku poniżej. Zawsze uwielbiałem efektowne wejścia do piosenek. Na tym polu króluje np. fiński Kalmah, którego openingi potrafią za każdym razem zwalić mnie z nóg. Demonon Vrosis w niczym im nie ustępuje, a nawet nieco przewyższa. Jest tutaj więcej takich perełek, chociażby ...Pir Threontai, do rytmu którego ręce same układają się w charakterystyczne różki. Jeśli dodać do tego wszystkiego intensywne i mocne dub-sag-ta-ke, ostre i zadziorne Santa Muerte, nieco "oldskulowe" Thou Art Lord i miażdżące Noctis Era, wychodzi na to, że o lepszą składankę byłoby ciężko. I faktycznie, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że AEALO po prostu lśni.
Jako bonus otrzymujemy do tego wszystkiego cover "Orders From The Dead" greckiej wokalistki Diamandy Galas, który jest hołdem dla zabitych z rąk tureckich greków na wyspie Smirni w 1922 r. Rotting Christ nie ingerował w sam śpiew, dodając jedynie znakomity, klimatyczny podkład. Wyszło dosyć psychodelicznie i niepokojąco, czyli innymi słowy zajebiście.
Podsumowując, warto było czekać te trzy lata. AEALO jest naprawdę wyjątkowym albumem, na tyle różniącym się od pozostałych w dorobku zespołu, aby zapisać się w historii wyraźnym i unikalnym śladem. Jeśli dodamy do tego trasę koncertową, która w pierwszej kolejności uderzy w kraj nad Wisłą, pozostaje mi tylko skwitować całość szczerym ukłonem. Rotting Christ udowadnia po raz kolejny, że pomysłów mu nie brakuje, energia z niego tryska i jest gotów podbić świat ponownie.
Jeśli patrzeć na to pod kątem pewnych schematów, które ludzie bardzo lubią przypisywać niektórym zespołom, to nie, nie można mówić o AEALO, jako o płycie lepszej od poprzedniej. Schematem w tym przypadku byłoby bowiem oczekiwanie od Gnijącego Chrystusa większego nacisku na brutalność i nieokiełznaną technikę. Jeśli jednak ktoś liczył na więcej zabawy melodią, faktycznie może uznać płytę za pewien krok w przód w odniesieniu do całej twórczości. Specjalnie przesłuchałem jeszcze raz całą Theogonię, aby wychwycić te różnice i przyznam, że moje odczucia nie za bardzo pasują do dwóch powyższych przypadków. Owszem, pojawia się różnica na korzyść melodii, ale jest ona według mnie dosyć nieznaczna. Z pewnością inaczej odbieram cały koncept tej płyty. Jak już pisałem w opisie promującego kawałka - Noctis Era - całość bardzo przypomina jeden wielki marsz bitewny. Jest jednak najzwyczajniej w świecie inną płytą.
AEALO jest samonapędzającą się machiną, przy dźwiękach której ma się ochotę przywdziać zbroję, chwycić za dzidę i stanąć naprzeciwko wroga. Czuć tutaj jeszcze większe zaangażowanie w kulturę helleńską, objawiające się co jakiś czas wstawkami iście folklorystycznymi, które pełną garścią czerpią z dorobku antycznej Grecji. Ten wyraźnie obrany kierunek został zapoczątkowany już nieco wcześniej, przy okazji płyty Sanctus Diavolos. Czuć tam było pewną zmianę w stosunku do poprzednich. Jeszcze dalej Sakis Tolis i spółka poszli na Theogonii, gdzie charakterystycznymi melodiami raczyły nas chociażby tak wyraziste piosenki jak Nemecic czy Threnody. AEALO jest kolejnym krokiem w tym samym kierunku.
Już początek pierwszego i zarazem tytułowego utworu uderza żeńskim chórem, który tu i ówdzie towarzyszył będzie słuchaczowi przez całą płytę. To bardzo miły dla ucha dodatek, który dodaje całości nieco mistycyzmu i lekkości. Dodając do tego wyraźną i równą dynamikę bębnów mamy pierwszego przedstawiciela wojennych szantów, który jednocześnie może być wizytówką całej reszty. Właściwie większość, jeśli nie wszystkie utwory, utrzymane są w podobnej konwencji. Co ciekawe, pojawia się nawet przedziwny krótki kawałek - Nekron Lahes... - będący dosłownie lamentem kilku kobiet, nawiązujący do jakichś - jak mniemam - tradycyjnych greckich obrządków. Bardzo klimatyczny dodatek do i tak przesiąkniętego kulturą helleńską krążka.
Rotting Christ nie byłby też sobą, gdyby w jego utworach nie pojawiały się świeże, bardzo chwytliwe riffy. Brzmienie jednej gitary - i to zawsze przyprawia mnie o gęsią skórkę - jest tak charakterystyczny, że chyba nie da się tego pomylić z żadnym innym zespołem. O przyjemne ciarki na moich plecach w przypadku AEALO postarał się kawałek Demonon Vrosis, który zamieszczam w filmiku poniżej. Zawsze uwielbiałem efektowne wejścia do piosenek. Na tym polu króluje np. fiński Kalmah, którego openingi potrafią za każdym razem zwalić mnie z nóg. Demonon Vrosis w niczym im nie ustępuje, a nawet nieco przewyższa. Jest tutaj więcej takich perełek, chociażby ...Pir Threontai, do rytmu którego ręce same układają się w charakterystyczne różki. Jeśli dodać do tego wszystkiego intensywne i mocne dub-sag-ta-ke, ostre i zadziorne Santa Muerte, nieco "oldskulowe" Thou Art Lord i miażdżące Noctis Era, wychodzi na to, że o lepszą składankę byłoby ciężko. I faktycznie, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że AEALO po prostu lśni.
Jako bonus otrzymujemy do tego wszystkiego cover "Orders From The Dead" greckiej wokalistki Diamandy Galas, który jest hołdem dla zabitych z rąk tureckich greków na wyspie Smirni w 1922 r. Rotting Christ nie ingerował w sam śpiew, dodając jedynie znakomity, klimatyczny podkład. Wyszło dosyć psychodelicznie i niepokojąco, czyli innymi słowy zajebiście.
Podsumowując, warto było czekać te trzy lata. AEALO jest naprawdę wyjątkowym albumem, na tyle różniącym się od pozostałych w dorobku zespołu, aby zapisać się w historii wyraźnym i unikalnym śladem. Jeśli dodamy do tego trasę koncertową, która w pierwszej kolejności uderzy w kraj nad Wisłą, pozostaje mi tylko skwitować całość szczerym ukłonem. Rotting Christ udowadnia po raz kolejny, że pomysłów mu nie brakuje, energia z niego tryska i jest gotów podbić świat ponownie.
Moja ocena: 9/10
Spis utworów:
1. Aealo
2. Eon Aenaos
3. Demonon Vrosis
4. Noctis Era
5. dub-sag-ta-ke
6. Fire Death and Fear
7. Nekron lahes...
8. ...Pir Threontai
9. Thou Art Lord
10. Santa Muerte
11. Orders From the Dead (Diamanda Galas cover)
1 komentarze:
Czekamy na więcej recenzji!
Prześlij komentarz